Tomasz Seroczyński

Brunch: Beyond the browser, czyli Internet także z lodówki

Beyond the browser, czyli Internet także z lodówki

Monumentalne gabaryty globalnej sieci stron WWW sprawiają, że trudno uwierzyć w datę, która opisuje narodziny leżącej u jej podstaw technologii. Było to zaledwie 20 lat temu, gdy po porzuceniu prób przełamania sceptycyzmu wśród potencjalnych współpracowników i przy niezbyt ochoczej zgodzie przełożonego, Tim Berners-Lee zdecydował się samodzielnie zrealizować swój pomysł – zaprogramował pierwszy działający serwer sieci WWW, przechowujący pierwszą witrynę, udostępnianą przy pomocy pierwszej przeglądarki.

Brunch: Beyond the browser, czyli Internet także z lodówki

Od tego czasu do dzisiaj, czyli 15 czerwca 2009 roku, liczba dostępnych dzięki jego wynalazkowi stron internetowych sięgnęła rzędu 30 bilionów (statystyki można śledzić między innymi pod adresem http://www.worldwidewebsize.com). Wiadomo to dzięki indeksom wyszukiwarek internetowych, poza którymi istnieje jeszcze tak zwany deep web, czyli niedostępne dla botów rejony sieci, których obfitość trudno oszacować. Z dzisiejszego punktu widzenia niewiarygodne wydaje się, że w 1990 roku pomysł wykorzystania internetu do tak powszechnej dziś usługi mógł się komuś wydawać egzotyczny, a nawet „mętny” - „vague, but exciting”, jak zapisał szef Tima na jego pisemnej prośbie o możliwość podjęcia pracy nad pomysłem.

Eksplozja sieci World Wide Web napędzana jest dynamicznie wzrastającą liczbą użytkowników, dla których najczęściej właśnie ona pozostała kluczową formą kontaktu z internetem. Gdzieś na marginesie pojęcia internet znalazła się poczta elektroniczna, usenet, czy sieci komunikacji natychmiastowej, jak IRC, czy bliższe teraźniejszej praktyce Gadu-Gadu. Pokłosiem tak przebiegających doświadczeń stało się dzisiejsze powszechne przekonanie o tożsamości pojęcia internetu z samą siecią stron WWW, historycznie wcale przecież nie uzasadnione.

W datowanym na luty 2009 wystąpieniu (do obejrzenia w doskonałym serwisie ted.com), Tim Berners-Lee odniósł się do ewolucji, która przez lata ukształtowała obecną formę World Wide Web. Przypomniał, że hipertekst powstał jako narzędzie do agregowania powiązanej ze sobą wiedzy, głównie o charakterze ilustrowanego tekstu. Mówiąc obrazowo – jego możliwości i założenia skrojono bardziej na potrzeby Wikipedii niż Youtube’a. W obliczu obecnej kondycji sieci, która wchłonęła wszelkie multimedialne formy, Tim Berners-Lee zauważył, że wartościowe informacje – fragmenty wiedzy – zaczęły być w istocie coraz mniej dostępne. Bardzo często po prostu giną w otoczce trzeszczących w szwach metod, którymi próbujemy przekroczyć naturalne ograniczenia technologii WWW.

Stąd postulat, który Tim uczynił myślą przewodnią swojego wystąpienia. Według niego, powinnością operatorów internetowych jest udostępnianie informacji w sposób nieobarczony formą, umożliwiający swobodne przetwarzanie i łączenie ze sobą informacji, a także dający swobodę w zakresie metody ich odczytywania – przy pomocy dowolnego programu, a nawet urządzenia. Zagrzewał publiczność okrzykiem „Raw data now!” (coś na wzór „Teraz surowe dane!”, parafrazując polskie hasło konsumenckiego patriotyzmu). Oglądając ten moment nagranego wystąpienia można odnieść wrażenie, że część słuchaczy nie zdołała obudzić w sobie entuzjazmu równego temu, z którym Tim opowiadał o swojej nowej koncepcji.

Przeciwnie miała się sprawa z innym wystąpieniem, przedstawionym przez reprezentującą Massachusetts Institute of Technology Pattie Maes. Wydaje się, że na żywszej w tym przypadku reakcji publiczności zaważyła najzwyklejsza przewaga faktycznego gadżetu nad może i entuzjastycznie przedstawioną, ale jednak wciąż tylko efemeryczną wizją nadchodzących zmian. Trudno bowiem nie dostrzec w powstałym na MIT prototypowym urządzeniu doskonałej ilustracji tego, jaki cel przed internetem wyznaczył Tim Berners-Lee.

Kosztem 350 dolarów, Pranev Mistry skonstruował przenośne urządzenie, które zaciera granice pomiędzy otaczającym nas światem a tym, co dotychczas pozostawało dostępne dla nas wyłącznie poprzez monitor komputera, obiektyw kamery cyfrowej, czy słuchawkę telefonu komórkowego. Zaprezentowane działanie poszczególnych funkcji określonego mianem „Sixth Sense” prototypu może wydać się nieco toporne, ale i tak należy przyjąć, że bliżej mu do celu nieuchronnie zachodzących zmian, niż laptopowi, na którym powstaje ten artykuł, czy stronie internetowej, na której można go będzie przeczytać.

W jednej ze scen wyświetlonego w trakcie prezentacji filmu, Pranev Mistry staje naprzeciwko kolegi, na którego koszulce pojawia się chmura tagów określająca, z jaką osobą ma do czynienia. Nie jest to strona profilu na Facebooku, ani pochodząca stamtąd galeria zdjęć wykonanych przez rozmówcę w trakcie ostatnich wakacji, a jedynie konkretna, przydatna w danym momencie realnej interakcji informacja. Czy jednak cokolwiek stoi na przeszkodzie, by także ona pochodziła z zasobów Facebooka? Tylko jedno – serwis musi dostarczyć ją w formie surowych danych.

Podobnie każdy inny operator internetowy – w innej scenie Pranev weryfikuje przy pomocy „Sixth Sense” poziom ekologicznej troski producenta papieru toaletowego. Nietrudno wyobrazić sobie, jak pojawiający się na paczce kolorowy sygnalizator ustępuje miejsca licznikom pozytywnych i negatywnych opinii na temat produktu w jakimś serwisie social shoppingowym, czy szczegółom najbardziej atrakcyjnej oferty znalezionej w porównywarce cenowej.

Podobny temu sposób użycia internetu nie tylko zmusza do wprowadzenia zmian w metodach przechowywania i dostarczania informacji, ale także na nowo definiuje jej użyteczność. Wydaje się, że większość obecnych zasobów sieci WWW sprostałaby tym wymaganiom, choć są pewnie i takie internetowe kurioza, których przeznaczeniem pozostanie sfera bytów archaicznych, uwięzionych na zawsze na monitorze komputera, który zniesie więcej niż pozwoliłby test faktycznej, praktycznej przydatności.

Decyzja o umiejscowieniu zarysowanej perspektywy w przyszłości odległej o pięć, dziesięć, czy dwadzieścia lat, jest kwestią indywidualnych przekonań. Historia uczy zresztą, że tego typu prognozy dość łatwo ulegają błędom wynikającym z pominięcia uwarunkowań społecznych i ekonomicznych. Potrafią one odcisnąć piętno na tempie rozwoju i upowszechniania się tak, wydawać by się mogło, ewidentnie skazanych na sukces technologii, jak na przykład e-papier.

Najdawniejszą, pozostającą w pamięci autora wzmianką, która zwiastowała coraz lepiej dziś widoczne zjawisko, jest lodówka z internetem. I choć mogła ona początkowo wydać się abstrakcyjnym pomysłem jakiegoś szczególnie kreatywnego fana serii Star Trek *, to zarówno sama lodówka, jak i podobne jej wizje zyskują coraz bardziej naturalne miejsce w otaczającej nas rzeczywistości. Nawet bez wsparcia uznanych autorytetów i liderów technologicznego postępu można więc przyjąć, że taki właśnie jest kierunek zmian i w ten właśnie sposób Internet opuści wkrótce wysłużoną przeglądarkę, czyli swoje główne środowisko, w którym rezydował przez ostatnie 20 lat.


* Warto zauważyć, że fanów Star Treka wcale nie brakuje w środowiskach, które faktycznie kształtują postęp.
DRUKUJ